... nic nie powiedziałam. ale...

Tak, tak.
Się nam rodzina powiększyła. Z racji tego, że nie pisałam długo, kocie dziecko ma już dwa lata i wygląda zupełnie inaczej.
Ale, ale błysk w oku i bandyckie usposobienie pozostało.
A jakżesz doszło do permanentnego zakocenia? Otoż. Pewnego poranka koleżanka z pracy spytała mimochodem: "Ty lubisz koty, c'nie?"
Mówiąc to sięgnęła po telefon w celu pokazania mi zdjęcia. Wyczułam pismo nosem, a będąc nieodporną na kocie wdzięki wrzasnęłam:"Nieeeee pokazuj mi!!!"
Piętnaście minut później podreptałam do niej skruszona mówiąc:"Poka!"
Okazało się iż kocie dziecko zostało przez nią znalezione w krzakach, było zadbane, czyste. Po przeszukaniu krzaczorów i niestwierdzeniu rodzeństwa i rodzicielki wzięła sierotkę do domu, która to (sierotka) musiała tam zostać porzucona, jako, że rzeczona koleżanka zamieszkuje obok dog pound(schronisko dla zwierząt).
Sama jest kociarą i posiada dwa egzemplarze. Jeden z nich został krótko przed odkryciem sierotki doświadczony życiowo spotkaniem z samochodem i musi mieć spokój bo jest rekonwalescentem, a drugi kategorycznie zaprotestował przeciwko powiększeniu kociostanu. Dlategóż dla sierotki poszukiwany był dom. Najlepiej koci i dobry.
No to teraz poproszę Państwa uprzejmie spojrzeć na dwa pierwsze zdjęcia. No i co? No to jak ja Państwa zdaniem miałam postąpić? No jak?!
Kocie dziecko zostało przywiezione jako gift dla pozostałych dwóch kotów, zresztą kompletnie niedoceniony!
I rozpoczęło rozrubę w chacie. I tak jest do dzisiaj.
Decyzja była jedyna słuszna i nigdy jej nie pożałowałam. Także...poki co...
Take care!