środa, 29 kwietnia 2009

Praca uszlachetnia....

No możliwe bardzo.Tylko,że w moim przypadku bywa też powodem bólów w plecach.Niemiłosierny,kłujący ból między łopatkami pojawił się w poniedziałek rano i mnie wyłączył.
Zadzwoniłam Ci ja do pracy ze łazmi w oczach,bo przecież znana tam jestem z tego,ze nigdy,przenigdy nie dzwonię,ze "sick".Pracowałam już z gorączką i przeziębieniem,z bolącym zębem..
Ale czasem tak jest,ze się człowiekowi bateryjka skończy i juz.Tym bardziej,że poprzednie 24 godziny dały mi się mocno we znaki.Rozrywkowa nocka z "wędrującymi" pacjentami na pierwszym piętrze.No i "kobieta upadła",czyli jedna z rezydentek znaleziona w pokoju z rozkrochmalonym czółkiem.Tak se kobitka chciała pospacerować,a że była dostała juz małe niebieskie tableteczki na spanie,to jej sie w główce zakręciło i.... krew na ścianach.No prawie.Ale na pewno na większej części podłogi.
Potem wiadomo,telefon na pogotowie,"bo to jednak głowa" i zastanawianie się kto z nią pojedzie.Odmówiłam stanowczo,bo nie widziało mi się krążenie po Dublinie w charakterze samochodu-widma,o nie wiadomo której w nocy (znając prędkość działania irlandzkich izb przyjęć).Niestety,bez GPSa jeszcze nie potrafię się poruszać po niektórych rejonach miasta i już.
Około 2 nocy kolejna niespodzianka,tym razem "mężczyzna upadły".W roli głównej pacjent,ktory upada średnio co drugi dzień i właściwie wygląda,jakbyśmy stosowali wobec niego jakąś cieżką przemoc.Siniaki i rozcięcia prawie wszędzie.Owszem,posiada w pokoju tzw.alarm matt(to taki kawałek plasiku,połaczony z dzwonkiem,jak pacjent wlezie nogą to mata dzwoni).No to też udałam się natychmiast jak zadzwonił dzwonek,tyle,ze dobiegając do pokoju usłyszałam ów charakterystyczny dźwięk.Włączyłam więc alarmik,przybiegła pielęgniarka,wspolnie pozbierałyśmy wyżej wymienionego z podłogi i po sprawdzeniu,ze jest w miare w jednym kawałku zapakowałyśmy go do łóżka.Aleeee,Chris postanowił,że musi zgasić nocną lamkę,wiec ledwo doszłyśmy do nurses station,dzwonek dzwonił znów.W tył zwrot,naprzód marsz.Światełko zgasiłam,powiedziałam dobranoc i udałam się spowrotem.
Nic z tego,Chris wyraźnie miał wędrownicze zapędy tej nocy.Zagryzłam wargi i poszłam.Dodać muszę,ze Chris cierpi na chorobę Parkinsona w takim stopniu,ze komunikacja werbalna z nim jest,jak by to powiedzieć,mocno utrudniona.Daremnie usiłowawszy dowiedzieć się po jaką cholerę znów wstał i łazi,zapakowałam go do wyra po raz trzeci,uśmiechając się pięknie rzekłam dobranoc i....
Tym razem juz poszła sprawdzić pielęgniarka.Może bała się iż mogę wykonać posunięcia ,które sprawią,ze Chrissy zostanie w łózeczku już do samego rana i to nieco wbrew swojej woli:)))
Węrował zresztą już tak do rana z mniejszymi,bądź większymi przerwami,urozmaicając nam pracę i pilnując,zeby nam się przypadkiem oko nie zamknęło.
Było to przeplatane odwiedzinami przy nurses station innego z rezydentow,ktory uparcie przyłaził i żądał śniadania.Mało się kurna własnymi kanapkami nie udławiłam,bo w przypływie chyba głodu i pragnienia przywędrował około 3 ,zapomniawszy jednak o pewnych (dolnych) elementach swojego stroju.Jeśli chodzi o górę ubrany był jak najbardziej "wyjsciowo":góra z piżamy i krawat.Tłumaczenia nasze,ze jest 3 w nocy zbywał gwałtownym "To nie prawda!",wygłaszanym z natężeniem budzącym ze snu zimowego najgłebiej śpiące niedźwiedzie polarne na Antarktydzie.
Po takiej nocy cudów i trzygodzinnym śnie,musiałam udac sie ponownie do pracy na znienawidzoną przez wszystkich zmianę popołudniowo-wieczorną.Zmiana jest od 16 do 22 i polega wlasciwie na tym,ze się kładzie praktycznie wszystkich pacjentów do wyra.Nie dziwić się więc proszę,ze mi plecy w końcu powiedziały :"nie".
Radośnie uzyskany w ten sposób dzień wolny wykorzystałam więc na zakup telefonu,bo poprzedni przeszedł cały cykl w pralce,co sprawiło,ze jest czysty i miętki,niestety nie działa.
Przede mną kolejne dwie nocki,przy czym jedna nerwowa z powodów osobistych,Dziecko jedzie w piątek na wycieczke do Manchesteru o 5.30,a wyrodna matka będzie w tym czasie zmieniać pieluchy.Wprawdzie pozostanie dziecko dostarczone na miejsce przeznaczenia przez osobnika płci męskiej,współ z matką zamieszkującego,odznaczającego się odpowiednim poziomem odpowiedzialności,ale jednak....Osobnik został dokładnie poinstruowany i dostał nakaz wyściskania dziecka niejako w matki imieniu.
Pozostaje mi tylko być spokojną,co nie jest łatwe znając umiejętnośc dziecka do zapominania własnej głowy,o innych,mniej znaczących szczegółach nie wspomnę.Pozostaje mi wierzyć,ze dziecko jakas jednak resztka rozumu została i wróci w jednym kawałku nie zgubiwszy uprzednio:dokumentów,pięniędzy,telefony,własnej grupy wycieczkowej itd,itp.....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz