niedziela, 15 listopada 2009

Depresja...

Skradała się podstępnie i mnie dopadła.Wyciągnęła brudne pazury i drapnęła.Ostro i nieoczekiwanie.W skali Becka wyszło,że łagodna.No to nie chciałabym doświadczyć tej głębokiej.Mimo szczerych chęci nie umiałam dopatrzeć się jej przyczyn.
Praca? No jak to praca.Ciężka,ale paradoksalnie gdzieś tam dająca wiele satysfakcji.Młoda- nie bardziej wkurzająca niż zazwyczaj,mądrzejsza połowa-jak zawsze,mentorski ton,czasem przebłyski miłości:obiad na stole i kwiaty.Nothing special.
Jak przyszła tak i poszła,zostawiła tylko lekki ślad i strach,że wróci.Nie wracaj.Sio.Skoro poszła,to nie była Ona może.Może wysłała,którąś ze swoich koleżanek.Nieco spokojniejszych.Ale boje się,że tylko się czai i nabiera siły,żeby walnąć w zęby znów.Ja zbieram siły też,żeby atak odeprzeć.Nie będzie taka...pluła nam w twarz!Oglądam więc pana Dunhama i zaśmiewamy się z młodą do łez...




Dziwne,że przeszło całkowicie,kiedy poszłam do pracy.Tej,której nie lubię i która,jak mi sie wydawało,jest przyczyną tej durnej huśtawki nastrojów.
potem,kiedy rano wracałam z pracy,moim oczom ukazało się...



Sobota,po ósmej rano,puste drogi i ta tęcza...Cudnie.



To nic,że pół nocy lało,to nic,że po trzech nockach oczy się same zamykają,kiedy widać,ze dzień zaczyna się pięknie...



Nawet kocie się troszkę pokićkało i postanowiła zadbać o swój zadek,umieszczając go na podusi...



Nie dam się Jej,już mnie nie dopadnie,strzelę w łeb i będę się uśmiechać.Bo wiem,że i tak będzie słońce.

1 komentarz: